en

Jestem samowystarczalny

I Am Self Sufficient / Io sono un autarchico
reż. Nanni Moretti
Włochy 1976 / 95’
napisy: polskie i angielskie
Dziennik intymny reż. Nanni MorettiDziennik intymny reż. Nanni Moretti

Anna Osmólska-Mętrak: Kochany Pamiętniku…

tekst opublikowany w magazynie "Kino" (11/2015)

kino.org.pl

Kiedy w czerwcu 1994 r. Nanni Moretti przyjechał z wizytą do Polski, jego twórczość znana była w naszym kraju koneserom, bywalcom zagranicznych festiwali. Laureat Srebrnego Lwa za Złote sny (1981) i Srebrnego Niedźwiedzia za Idźcie, ofiara spełniona (1985), odwiedził nas niemal bezpośrednio po zakończeniu festiwalu w Cannes, w glorii zdobywcy Złotej Palmy za reżyserię Dziennika intymnego (Caro Diario).

Dzisiaj wizycie takiego "nazwiska" towarzyszyłyby zapewne tłumy fotoreporterów, a po wywiady z Mistrzem ustawiłaby się długa kolejka dziennikarzy. Być może ktoś rozpostarłby przed Morettim jakiś rodzimy "red carpet", chociaż to zupełnie nie w jego stylu. Wówczas, dwadzieścia jeden lat temu, wizyta "następcy Felliniego" miała charakter półprywatny, zresztą właśnie takimi nieoficjalnymi kanałami został do Polski zaproszony. Ówczesny attaché kulturalny włoskiej ambasady w Warszawie, Marcello Flores, był dobrym znajomym reżysera i właściwie to za jego sprawą Nanni, wraz z partnerką Silvią Nono, zawitali nad Wisłę. Przeglądy siedmiu bodaj filmów Morettiego odbyły się w Warszawie i Krakowie. Warszawska inauguracja mini-festiwalu miała miejsce w kinie "Kultura", a pozostałe projekcje gościło nieistniejące już kino "Śląsk".

Pamiętam to tak szczegółowo, bo miałam przyjemność i zaszczyt towarzyszyć Nanniemu podczas całego jego pobytu w Polsce. Nie ukrywam, że było to dla mnie spore wyzwanie, ale też niezapomniane doświadczenie. Musiałam przetłumaczyć listę dialogową do Dziennika intymnego (wtedy jeszcze pod roboczym tytułem Kochany pamiętniku, notabene, film nigdy nie wszedł w Polsce do regularnej dystrybucji, pokazywany był tylko w telewizji); nie pomnę już nawet, czy przygotowano napisy, czy czytał lektor, co w tamtym czasach było jeszcze dość powszechną praktyką w przypadku specjalnych pokazów zagranicznych filmów. Z kolei redakcja "Kina" w osobie Tadeusza Sobolewskiego poprosiła mnie o przeprowadzenie wywiadu z włoskim gościem. To też była dla mnie nowość, bo moje doświadczenie dziennikarskie było wówczas znikome, a właściwe żadne (wywiad Włoski pamiętnik ukazał się w nr 7-8/94).

Pierogi z Kieślowskim

Podczas pobytu w Warszawie Morettimu bardzo zależało na spotkaniu z Krzysztofem Kieślowskim. Poznali się trzy tygodnie wcześniej w Cannes jako "rywale" - Kieślowski startował w konkursie z filmem Czerwony. To właśnie za sprawą Morettiego mogłam sobie uzmysłowić po raz pierwszy, jak wielkim podziwem i atencją otaczany był Kieślowski we Włoszech (notabene dzieje się tak po dziś dzień). Nanni traktował go jak guru, mistrza. Kieślowski, który według własnych deklaracji niemal nigdy nie chodził już do kina, przyjął zaproszenie włoskiego kolegi i przyszedł z żoną na pokaz filmu Palombella rossa. Pech chciał, że jakoś w połowie projekcji zerwała się taśma i przerwa techniczna trwała ponad kwadrans. Kieślowski wyszedł z kina i nie muszę chyba mówić, jak bardzo załamany był Moretti, kiedy go o tym poinformowałam.

Drugim podejściem była próba zaproszenia polskiego reżysera na uroczysty obiad wydawany przez ambasadora Włoch w jego rezydencji. Powierzono mi tę delikatną misję, więc zadzwoniłam do Kieślowskiego, przedstawiłam propozycję, na co usłyszałam uprzejmą acz stanowczą odpowiedź: "Nie jestem zainteresowany takimi rautami, wolę zjeść pomidorową mojej żony. Chętnie jednak zaproszę kolegę Morettiego na pierogi". Nazajutrz, w kilkuosobowej grupie, spotkaliśmy się w nieistniejącej już restauracji "Ejlat" w Alejach Ujazdowskich. Nie ukrywam, że było to jedno z najbardziej ekscytujących wydarzeń w moim życiu. Co prawda obaj panowie władali jako tako obcymi dla siebie językami, trudno było jednak znaleźć jeden wspólny, który umożliwiłby prowadzenie swobodnej konwersacji. Wystąpiłam więc w roli tłumaczki. Pamiętam, że Nanni nie chciał uwierzyć w deklaracje Kieślowskiego o zakończeniu kariery reżyserskiej, liczył na to, że Mistrz zdementuje te pogłoski. Kieślowski był jednak wyraźnie zdeterminowany. Potem nastąpił mój ulubiony fragment rozmowy, który często przytaczam przy okazji różnych spotkań w filmowym gronie. W pewnej chwili Moretti zapytał niepewnie, ale też z palącą ciekawością, ile taśmy zużywa Kieślowski podczas kręcenia zdjęć. Polski kolega podał jakąś bardzo niską liczbę i zrewanżował się tym samym pytaniem. Zawstydzony Moretti przyznał, że zużywa kilka razy więcej taśmy i chciał wiedzieć, na czym polega tajemnica metody Kieślowskiego. Odpowiedź była prosta: studiując w łódzkiej Filmówce, adepci reżyserii dostawali tak małe przydziały taśmy, że musieli obchodzić się z nią bardzo oszczędnie, nie mogli sobie pozwolić na więcej niż dwa duble. Nauczyło to Kieślowskiego takiej dyscypliny formalnej, że po latach, kiedy miał do dyspozycji właściwie wszystko, nie potrafił i nie chciał przestawić się na inny system pracy. Kiedy niespełna dwa lata po tej rozmowie, 13 marca 1996, Kieślowski odszedł, dostałam kolejne potwierdzenie tego, że dla Włochów jest artystą wyjątkowym i ma status Mistrza. Na wieść o jego śmierci, drugi kanał włoskiej telewizji publicznej, RAI 2, zmienił ramówkę i w tzw. prime time wyświetlił film Niebieski. Takie wyróżnienie spotyka we Włoszech tylko największych, zazwyczaj rodzimych twórców.

Sachertorte z Preisnerem

Warszawski przegląd wciąż trwał, a my z Nannim i Silvią przenieśliśmy się do Krakowa. Trzeba przyznać, że miasto zgotowało Morettiemu iście "gwiazdorskie", a przede wszystkim słodkie przyjęcie. W kinie "Wanda" (ach, te nie istniejące, legendarne kina!) powitano reżysera, znanego łasucha (w niemal każdym filmie Morettiego jakaś scena rozgrywa się w cukierni albo pojawia się słodki rekwizyt, na czele z gigantycznym słojem "Nutelli" w Biance) jego ukochanym tortem Sachera ozdobionym napisem "Caro Diario. Prima Cracovia. Giugno 1994". Na cześć tego przysmaku Moretti nazwał swoją firmę produkcyjno-dystrybucyjną, kino, a także powołany w 1996 r. festiwal filmowy. W kinie pojawiła się krakowska śmietanka towarzyska. Na nielicznym zdjęciach z tego wydarzenia rozpoznałam m. in. Jerzego Turowicza, Józefa Opalskiego, Tadeusza Lubelskiego, Jerzego Armatę i Krzysztofa Gierata. Na krakowską kolację z Morettim Kieślowski "oddelegował" Zbigniewa Preisnera.

Po słowach cisza

Nazajutrz czekała nas podróż do Auschwitz i najtrudniejszy dla mnie punkt programu - wywiad. Nanni zaproponował, żeby rozmowę nagrać w samochodzie, w drodze do Oświęcimia. Wypadła chyba nieźle, o czym zapewniał mnie Marcello, tym razem występujący w roli kierowcy. W Auschwitz czekał na nas bardzo kompetentny, włoskojęzyczny przewodnik, który oprowadził nas po muzeum, czemu towarzyszyła dodatkowa emocja, bowiem muzyka, która rozbrzmiewała wówczas we włoskim pawilonie oświęcimskiej ekspozycji, została skomponowana przez ojca Silvii, wybitnego współczesnego włoskiego kompozytora, Luigiego Nono (1924-1990). A potem Brzezinka. Przewodnik kontynuował swoją opowieść, aż w pewnym momencie Nanni powiedział: basta! Nie był w stanie dłużej słuchać. Przez to doświadczenie każdy musi przejść sam, po swojemu. W drodze powrotnej do Krakowa nie padło z naszych ust ani jedno słowo. Nanni słusznie przewidział, że po pobycie w Auschwitz nie mogło być mowy o żadnym wywiadzie.

Ciąg dalszy nastąpił

Wspólna podróż dobiegła końca. Pozostał po niej nie tylko wywiad, ale też ranking żurków, które Nanniemu tak bardzo przypadły do gustu, że zamawiał je we wszystkich restauracjach, a potem wystawiał oceny. Jego serce, a właściwie podniebienie, podbiły też ciastka z Bristolu. Potem, przez kilka lat, utrzymywaliśmy jeszcze sporadyczny kontakt, spotkałam się w Rzymie z Silvią, urodził im się syn, potem ich związek niestety się rozpadł. Nanni kręcił kolejne filmy, odnosił coraz większe sukcesy, udzielał się publicznie, prowadząc swoją zaciekłą kampanię przeciwko rządom Berlusconiego. Przy okazji pokazu Kajmana Nowe Horyzonty chciały zaprosić go do Wrocławia. Zadzwonił nawet wtedy do mnie, żeby zapytać, co to za festiwal. Bardzo namawiałam go do przyjazdu, ale nie udało się to ani mnie, ani Jerzemu Stuhrowi, który w końcu sam film prezentował.

Kiedy czasem rozmawiam z Włochami związanymi ze środowiskiem filmowym, odnoszę wrażenie, że Nanni uznawany jest w swoim kraju za człowieka trudnego i nie cieszy się zbyt wielką sympatią otoczenia. Słyszać te opinie, przypominam sobie tytuł jego pierwszego filmu Jestem samowystarczalny. Choć sam Nanni w udzielonym mi wywiadzie wyjaśniał, że poprzez autarchię rozumiał w tym filmie indywidualną kondycję swojego bohatera,
a budżet filmu nie był wcale taki niski, to potem rozszerzono pojęcie samowystarczalności na cały sposób działania Morettiego. I słusznie, Nanni Moretti pozostaje jedną z najbardziej bezkompromisowych postaci włoskiego środowiska artystycznego i intelektualnego, kontynuując najlepsze tradycje reprezentowane przede wszystkim przez Piera Paola Pasoliniego.

Mimo różnic w poglądach, podziwiał go zawsze za intelektualną uczciwość. Tak to wyjaśnia w wywiadzie z 1994 r.: - Przede wszystkim Pasolini nie był intelektualistą służalczym i to jest najważniejsze. Także dlatego, że w ostatnich latach wielu intelektualistów, aby zaznaczyć swą obecność we włoskim życiu społecznym, złapanych zostało w pułapkę systemu mass-mediów. Powstała więc nowa kategoria intelektualistów służalczych wobec dominującej kultury, nawet kiedy nie zdają sobie z tego sprawy. - Po dwudziestu jeden latach od naszego spotkania mogę bez wahania stwierdzić, że w postawie Nanniego nic się nie zmieniło. Jest to dla mnie wartość absolutnie nadrzędna, w obliczu której ocena poszczególnych osiągnięć filmowych Morettiego wydaje mi się mniej istotna. Z tego też powodu nigdy nie odważyłabym się recenzować żadnego z jego filmów, zgodnie z zasadą: o przyjaciołach tylko dobrze. Nie zmienia to oczywiście faktu, że przy okazji każdego nowego projektu z całego serca życzę Nanniemu, by nakręcił arcydzieło.

Rzymski pamiętnik

Dwadzieścia lat temu zapytałam też reżysera, czy, wzorem Felliniego, powstanie kiedyś film "Moretti-Roma". Odpowiedział: - Jedna trzecia takiego filmu właściwie już powstała. Muszę powiedzieć, że po trosze wszystkie moje dotychczasowe filmy są jednym włoskim pamiętnikiem, a może właśnie rzymskim. Tak więc, jak dotąd, moje filmy mogą być uznane za jeden film, złożony z wielu etapów, z wielu rozdziałów. - Przez kolejne lata Moretti konsekwentnie dopisywał kolejne rozdziały do tego rzymskiego pamiętnika.

W bardzo osobistym, właściwie autobiograficznym Kwietniu (1998) zderza ze sobą ważne wydarzenia polityczne (wyborcze sukcesy Berlusconiego) z najbardziej intymnymi doświadczeniami osobistymi (narodziny syna, Pietra), w Pokoju syna kreśli intymny portret rodziny mierzącej się z tragedią utraty jednego z jej członków, w Kajmanie (2006) powraca do satyry politycznej, a w Habemus papam (2011) przekracza mury Watykanu, by stworzyć, uznany później za niemal proroczy, obraz papieża w stanie kryzysu, obawiającego się, że nie będzie w stanie unieść ciężaru odpowiedzialności. Filmy te raz bawią, innym razem wzruszają, wykorzystując ulubione przez Morettiego motywy, takie jak autotematyzm czy psychoanaliza. Nie inaczej jest w Mojej matce (2015), filmie poświęconym zmarłej w 2010 roku Agacie Apicelli, matce reżysera, której nazwiskiem obdarzył bohatera swoich pierwszych filmów (Michele Apicella), a ona sama pojawiła się w filmie Kwiecień.

W swoim najnowszym dziele Moretti nie próbuje w żaden sposób ukrywać, że chodzi o jego własną matkę, obdarza bohaterkę tym samym zawodem (nauczycielka łaciny), a jako odtwórczynię tej postaci wybiera aktorkę o podobnym wyglądzie fizycznym (Giulia Lazzarini). Dokonuje jednak bardzo subtelnego zabiegu, polegającego na tym, że - co prawda - obsadza siebie samego w roli syna, ale chowa się nieco w cieniu, schodzi na drugi plan, a na alter ego wybiera kobietę, reżyserkę (Margherita Buy), jakby chciał powiedzieć: tak, to jest moja matka, tak, to jestem ja, a jednocześnie, przecież to jest film, ta kobieta nie jest moją matką, jest aktorką, ja też jestem tu aktorem, gram Giovanniego (Nanni to zdrobnienie od Giovanni), nigdy też nie miałem siostry (Moretti ma starszego brata Franca). Nadaje to historii dużo bardziej uniwersalny wymiar, czyniąc ją opowieścią o Matce, o bólu odchodzenia i straty.A przecież nie brakuje w niej też tonów zabawnych i autoironicznych (zmagania na planie z amerykańskim gwiazdorem). Właśnie za ten dystans do samego siebie oraz umiejętne dawkowanie słodkich i gorzkich przypraw cenię kino Morettiego najbardziej, więc z niesłabnącym zainteresowaniem czekam zawsze na kolejne wpisy w jego Pamiętniku.

Anna Osmólska-Mętrak