Laura Mulvey: Początkowo zadowalała mnie po prostu kinofilia. Dopiero w spotkaniu z feminizmem odkryłam, że wielka przyjemność płynąca z kina była w pewien sposób skażona. Nagle okazało się, że filmy, które tak kochałam, bez skrupułów fabrykowały obraz kobiety jako erotyczny obiekt. Kiedy pojawiła się ta przepaść pomiędzy mną a obrazem, przepaść, której wcześniej zupełnie nie zauważałam, pisanie w naturalny sposób w nią wkroczyło. Czasami myślę, choć może to fałszywe wspomnienie, że jednym decydującym momentem było wrażenie, które wywołał ukochany przeze mnie film Howarda Hawksa "Tylko aniołowie mają skrzydła" z Ritą Hayworth i Carrym Grantem. Moment, w którym Rita Hayworth schodzi ze schodów i wszyscy mężczyźni odwracają się w osłupieniu, był dla mnie chwilą olśnienia. Kiedy obejrzałam ten film jeszcze raz, okazało się, że scena trwała zaledwie trzy sekundy.
Natalia Gruenpeter, Laura Mulvey: O kinie i czasie
Polecamy też artPapierową recenzję książki Ewy Mazierskiej Pasja