Roman Gutek: Przede wszystkim liczy się pomysł. Nie tyle punkty programu festiwalowego, co pewna idea przyświecająca całej realizacji. Musi też za nim stać osoba, która ma wyraźną koncepcję, gust, coś do przekazania widzowi. I to nie jest narcyzm. Organizując po raz pierwszy Nowe Horyzonty założyliśmy z Jakubem Duszyńskim, że chcemy pokazywać kino artystyczne, autorskie, trudne, czasem kontrowersyjne, że program zbudujemy na naszych subiektywnych wyborach. Festiwal miał uczyć kina, kształtować gusty. Dzięki nam wiele nazwisk niszowych twórców, jak Tsai Ming-Lianga, Guy Maddin, Aleksander Sokurow, Carlos Reygadas, zaczęło być znanych w Polsce. To dało nam wyrazistość na tle innych festiwali. Wybraliśmy wakacje i miasto Sanok, gdzie diabeł mówi dobranoc, by całym sobą można było zanurzyć się w festiwal, by nic nie przeszkadzało.
Zawsze też dbaliśmy o naszych uczestników, wprowadzaliśmy liczne udogodnienia, tańsze noclegi, utrzymywaliśmy bezpośredni kontakt. To buduje zaufanie. Szybko okazało się, że w Sanoku, a potem także w Cieszynie szanse rozwoju nie były wystarczające, a my chcieliśmy robić wydarzenie znaczące w skali europejskiej. Gdy przenieśliśmy się do Wrocławia, festiwal miał już markę wyrobioną i 96 tysięcy widzów na ostatniej edycji. To więcej niż Warszawski Festiwal Filmowy. Na pierwszą edycję we Wrocławiu przybyło już 127 tysięcy. Trzeba sobie jasno powiedzieć dla kogo organizuje sie festiwal. "Dla wszystkich" nie da się. Z reguły festiwale przygotowuje się dla widzów młodych. To oni mają energię. Dla nich są one często pierwszą szansą na kontakt ze sztukę wymagającą, im nieznaną.
Roman Gutek o festiwalach (Dziennik Łódzki)