Tym razem Roman Gutek swój cotygodniowy felieton "Moje Nowe Horyzonty" w "Gazecie Wyborczej Wrocław" poświęca tegorocznej retrospektywie twórczości Austriaka Ulricha Seidla. Jego najnowszy film Raj: miłość był niedawno pokazywany w konkursie głównym festiwalu w Cannes, znalazł się też w programie 12. MFF T-Mobile Nowe Horyzonty. "Chciałbym, aby polscy twórcy pokazywali w tak bezkompromisowy sposób, jak Seidl, naszą rzeczywistość." - wyznaje dyrektor festiwalu.
Roman Gutek: Zazdroszczę Austriakom, że mają Ulricha Seidla...
Raj: miłość to pierwsza część filmowej trylogii Seidla, której bohaterkami są trzy kobiety z jednej rodziny. W ... miłości dojrzała, poukładana Europejka przeżywa romans w Kenii z młodym afrykańskim kochankiem. W kolejnej małżonkowie, wyznawcy odmiennych religii, katolicka misjonarka i muzułmanin z Egiptu, będą gorliwie się modlić i zajadle ze sobą walczyć. Bohaterka trzeciej części Raju, otyła młoda dziewczyna podczas wczasów odchudzających zakocha się pierwszą, egzaltowaną miłością w dużo od siebie starszym lekarzu.
Wrażenia krytyków po canneńskiej projekcji najnowszego filmu Seidla Raj: miłość:
"Bohaterka Seidla naiwnie łudzi się, że kupiła miłość. Nienasycona, poniżona pragnie za wszelką cenę "nachapać się", kupić sobie trochę szczęścia. Kiedy postanawia nie być "romantyczna", tylko władcza i cyniczna jak jej koleżanki, dostaje od swojego "towaru" gorzką lekcję godności.
Seidl analizuje rozgrywkę obu stron , wzajemną eksploatację, poniżenie, rozczarowanie. Bezwstydne sceny mają tylko pozór pornografii. Mogą brzydzić i szokować, ale nie epatują ani nie wywołują pogardy, jedynie smutek. (...) Mnie wydaje się rewelacyjny. Seidl przewrotnie niweluje rasowy konflikt - u niego Europa i Afryka spotykają się we wzajemnym poniżeniu."
Tadeusz Sobolewski: Seksturystyka z nagonką ("Gazeta Wyborcza")
"Wystylizowane na bajkową nierzeczywistość obrazy szokują dosadnością, ocierają się o pornografię. Eksponując sztuczne piękno hotelowego ośrodka, Seidl podkreśla równocześnie brzydotę obwisłych brzuchów i opadających piersi. Mówi o alienacji, starzeniu się, eksploatacji drugiego człowieka, śmierci. Dotyka sfery intymnych marzeń, przedstawia proces tworzenia iluzji idealnego świata, zarazem kwestionuje wiarę w dobre, szczęśliwe życie. Szczęście zastępuje cynizmem opresyjnego, materialistycznego społeczeństwa dobrobytu, które przybiera u niego kształt bezdusznego stosunku podległości. Pieniądz, władza, z drugiej strony niewolnictwo. Im niżej w hierarchii, tym większa panuje bezwzględność. Czarni, podobnie jak Ukrainka z "Imort/Export", są traktowani przez bogatych Austriaków jak zabawki. Nierówność relacji wynika z fizycznej i psychicznej przemocy, od której nie ma ucieczki. Uczucia są kupowane, marzenia realizuje się wymuszając posłuszeństwo, zadając cierpienie, co rodzi ból, w najlepszym razie - zobojętnienie.
To nie jest przewrotna satyra na seksualną turystykę w stylu Houellebecqa czy na przymus pozostawania wiecznie młodym i pięknym. Seidl, okrutny analityk i wnikliwy obserwator ludzkiego poniżenia, rozbija w pył wyobrażenia o późnej miłości, tworząc deprymujący obraz zniewolenia. Czyż jego film nie opisuje także narodzin faszyzmu: głębokiej, seksualnej frustracji, która szuka ujścia w upokarzaniu innych?"
Janusz Wróblewski: Obwisłe brzuchy i Big Brother ("Polityka")
"Ulrich Seidl jest jednym z czołowych chmurnych moralistów współczesnego kina - Hanekem wyposażonym w szpilkę i lubującym się we wbijaniu jej własnym bohaterom pod paznokieć. Konkursowe "Paradise: Love", pierwsza część zapowiadanej trylogii Seidla, tylko umacnia jego reputację entomologa burżuazji, traktującego sytych ludzi Zachodu jak kolekcję okazów totalnej moralnej ślepoty i bezdennego zadufania. W najnowszym filmie otyła Austriaczka jedzie na seks-wczasy do Afryki, ukazanej tu jako dobrze zorganizowany burdel, w całości zarządzany przez jurnych wolontariuszy - wystawiających nieoczekiwany rachunek już po fakcie i zmieniających się ("zgodnie z logiką późnego kapitalizmu", jak powiedzą niektórzy) w bezwzględne pijawki.
Nie chcę być źle zrozumiany: satyra Seidla na postkolonialny układ sił bywa bardzo celna, a dodatkowo jest on jednym z nielicznych - obok Wesa Andersona i Elii Suleimana - humorystów wizualnych współczesnego kina. Austriak potrafi zmontować dowcip z odpowiednio dobranego kąta ustawienia kamery i sprytnie zaaplikowanego cięcia, ale nie zmienia to faktu, że ilość pogardy, jaka przypada w jego najnowszym filmie na każdą z podstarzałych białych bohaterek, jest po prostu trudna do przełknięcia. Seidl nie opanował dialektyki kpiny i współczucia w takim stopniu , w jakim udało się to Toddowi Solodzowi - zamiast stopić jedno z drugim, Seidl aplikuje na przemian jedno i drugie, tak że obydwie strategie w końcu się wzajemnie znoszą. Kiedy widzimy główną bohaterkę po raz ostatni, łka w wyniku erotycznego odrzucenia, ale w podejściu, jakie wykazywał wobec niej dotąd sam reżyser, nie ma nic, co sugerowałoby, iż kobieta na to odrzucenie nie zasługuje."
Michał Oleszczyk: Światy przeciwstawne ("Dwutygodnik")
"(...) po kilku dniach festiwalu spędzonych w deszczu i po kilkunastu obejrzanych filmach najmocniej pozostaje w pamięci ekstatycznie jasny i porażający blaskiem słońca PARADISE: Liebe Ulricha Seidla. Choć to jednak nie jest film radosny. Owszem, niemal w całości dzieje się w Kenii, w nadmorskim kurorcie, gdzie udaje się Austriaczka Teresa (Margharete Tiesel). Jej blade, pulchne ciało wystawione zostaje na ostre słońce, jej samotność na bezustanne nagabywania lokalnych sprzedawców. W idealnie skomponowanych kadrach Ed Lachman i Wolfgang Thaler pokazują sztucznie zaaranżowane dla turystów występy pseudo-ludowego zespołu i białe ciała ułożone w równych rzędach na plaży i na leżakach nad basenem. Seidl - choć odwołuje się do elementów komediowych - nie byłby sobą, gdyby ta pozorna idylla nie miała służyć ostrej analizie postkolonialnego świata (...)"