przestrzeń nh

« starsza nowsza » lista
25 marca 2009
"Antychryst" w maju

Stary, dobry Lars von Trier nie przestaje zaskakiwać.

Wiadomo już, że 29 maja do kin w całej Europie wejdzie nowy film Larsa von Triera, reżysera, którego filmowe eksperymenty nie raz trafiały na nowohoryzontowy ekran. Jego polskim dystrybutorem jest Gutek Film. Informacje o "Antychryście" dawkowane są publiczności, drżącej z niecierpliwości, oszczędnie. Autorem zdjęć do filmu jest Anthony Dod Mantle, laureat Złotej Żaby ostatniego festiwalu Plus Camerimage i Oscara za zdjęcia do filmu "Slumdog. Milioner z ulicy". Scenariusz napisał von Trier z Andersem Thomasem Jensenem, reżyserem "Jabłek Adama" (dla Lone Scherfig napisał scenariusz filmu "Wilbur chce się zabić").


"Antychryst", reż. Lars von Trier - pierwszy fotos, kliknij żeby powiększyć

Wiadomo też, że w głównych rolach wystąpią aktorzy charakterystyczni: Willem Dafoe, Chrystusowa ikona dzięki kontrowersyjnemu "Ostatniemu kuszeniu Chrystusa" Martina Scorsese, wypróbowana już przez Triera w "Manderlay" oraz Charlotte Gainsbourg, francuska aktorka, córka niezwykłych rodziców - niepokojąco dziewczęca po matce Jane Birkin, zmysłowo bezkompromisowa po ojcu Serge'u Gainsbourgu. Zagrali parę, która po tragicznej śmierci dziecka ucieka przed światem do domu na odludziu. On jest światowej sławy psychiatrą, ona badaczką historii czarownic w średniowieczu. Ów zestaw zainteresowań protagonistów wieszczy konflikt niecodziennej natury, sięgający głębiej, a co za tym idzie - straszniej. "Antychryst" ma być horrorem, porównywanym z "Lśnieniem" Kubricka i "Dzieckiem Rosemary" Polańskiego. Znając upodobanie Triera do kontestacji i gatunkowej gry, trudno sobie jednak wyobrazić, że "Antychryst" będzie miał formę klasycznego filmu grozy.

W "Królestwie", które wydaje się tu jednym z punktów odniesienia, Trier budował niepokój, śmiało wykorzystując do tego celu arsenał podstawowych ludzkich lęków, związanych z brakiem kontroli nad ciałem, z chorobą i śmiercią. Jednocześnie filmowany z góry, przerażający anonimowością, szpitalny kolos, w którym toczyła się akcja serialu, wielki chłodny labirynt był przestrzenią nawiedzoną, w której dochodziło do przenikania świata realnego i zaświatów. Materialna granica między nimi stawała się płynna. Ciało u Triera mieściło w sobie zagadki, o których nie śniło się filozofom, a opiekujący się nim personel medyczny był - delikatnie mówiąc - dziwny. Na jego tle najbardziej rozsądna wydawała się para świętych szaleńców z zespołem Downa, którzy kontaktowali się z duchami i przepowiadali przyszłość.

Co nowego tym razem wymyślił mistrz psychologiczno-formalnej żonglerki? Po filmach, których akcja toczyła się w czarnym teatralnym boksie, gdzie scenografia była naszkicowana kredą na podłodze, a aktorzy udawali, że obcują z realną przestrzenią i jej atrybutami ("Dogville", "Manderlay"), przyszedł chyba czas na odreagowanie scenograficznego minimalizmu. Wśród ujawnionych informacji o "Antychryście" znalazł się jeden kadr z filmu - niezwykłej urody, upozowany i wystylizowany, przywodzący na myśl niepokojące wizje Hieronima Boscha, nagie ciała wplątane w tryby życia i śmierci, sądu i kaźni. Kadr już określony mianem nieprzyzwoitego, mroczny i zapowiadający wizjonerskie przenikanie się odległych od siebie światów.

Można przypuszczać, że fabuła filmu dotknie nie tylko namiętności, wstrząsających ciałem, ale i duszą. Relacji kobiety i mężczyzny, ich cierpienia w tym konkretnym przypadku, jak i w ogóle. Zbyt symboliczne jest to zdjęcie, żeby o tym nie myśleć. Zbyt dobrze znamy Triera. Oczekujemy od niego takiego ponadczasowego uogólnienia. Archetypy przemawiają w sposób patetyczny - powtarzał wielki uczony naszych czasów Carl Gustav Jung. Czy męskość i kobiecość stoczą ze sobą w "Antychryście" walkę? Czy odsłonią swoje mroczne zakamarki? Psychiatria i czarownice. Nauka i mit. Zespolona ze sobą w miłosnym uścisku para pod konarami (korzeniami) drzewa życia.

W pierwszych informacjach na temat filmu, które krążą już po niemal wszystkich serwisach filmowych, powtarza się przeczucie, że bohaterowie "zmierzą się ze swoimi najgłębszymi lękami. Zamiast ukojenia znajdą niszczycielską moc, sięgającą początków świata. Będą musieli stawić czoła potężnej i przerażającej sile, z której istnienia nie zdawali sobie sprawy". To brzmi jak spotkanie z nieświadomością, nad którą intensywnie pochylał się psychiatra Jung, niebezpiecznie eksperymentując z własną twórczą wyobraźnią mityczną. W końcu, żeby nie popaść w obłęd, musiał się z tych badań wycofać. Czy byłby to trafny trop? Jung trenował utratę kontroli, by dać nura w mroczne głębiny, w obszar pierwotnego Cienia. W swoich badaniach doszedł do pewności, że istnieją w duszy rzeczy, które niejako do nas nie należą, rzeczy, które dokonują się same z siebie i żyją własnym życiem. Kojarzył je z sekretną zbiorową mitologiczną wyobraźnią.

"Przeżyłem wówczas chwilę niezwykłej jasności - pisał Jung we "Wspomnieniach, snach, myślach" - w której ujrzałem moją dotychczasową drogę. Myślałem: 'Teraz jesteś w posiadaniu klucza do mitologii i masz możliwość otwarcia wszystkich wrót do nieświadomej psyché ludzkiej'. W tym samym momencie coś jednak we mnie szepnęło: 'Po co otwierać wszystkie wrota?'. I zaraz pojawiło się pytanie, co ja właściwie dotąd wskórałem. Interpretowałem mity dawnych ludów, napisałem książkę o herosie, o micie, w którym człowiek żył od prawieków. 'Ale w jakim micie człowiek żyje dzisiaj? Można powiedzieć, że w micie chrześcijańskim'. 'Czy i ty w nim żyjesz?' zapytało coś we mnie. 'Jeśli mam być szczery, to nie! Nie jest to mit, w którym żyję". 'Zatem nie mamy już żadnego mitu?' 'Tak, najwyraźniej nie mamy już żadnego mitu'. 'No to co jest twoim mitem? Mitem, w którym ty żyjesz?' Wtedy zrobiło mi się niemiło i przestałem myśleć. Dotarłem do jakiejś granicy".

(...)

Pewnego razu, gdy zapisywałem swoje fantazje, zadałem sobie pytanie: 'Co ty właściwie robisz? Wszystko to na pewno nie ma nic wspólnego z nauką. Czymże więc to jest?' Wtedy odezwał się we mnie jakiś głos: 'To sztuka'. Byłem tym bardzo zdziwiony, bo nigdy by mi nie przyszło do głowy, że moje fantazje mogą mieć coś wspólnego ze sztuką, powiedziałem sobie jednak: 'Może w mojej nieświadomości utworzyła się jakaś osobowość, która nie jest moim >ja<, i która chciałaby wypowiedzieć własne zdanie'. Wiedziałem, że ten głos pochodzi od jakiejś kobiety".

 

(Carl Gustav Jung, "Wspomnienia, sny, myśli", Warszawa 1997, s. 149-161)

 

(as)

Co o tym sądzisz? Wypowiedz się na Forum NH

 

« starsza nowsza » lista
do góry
pełna wersja strony