Nocne szaleństwo - 'Round Midnight

Pink Flamingos reż. John Waters

Program sekcji Nocne szaleństwo - 'Round Midnight:

  1. GŁOWA DO WYCIERANIA / ERASERHEAD (1977, David Lynch)

  2. KRET / EL TOPO (1970, Alejandro Jodorowsky)

  3. NOC ŻYWYCH TRUPÓW / NIGHT OF THE LIVING DEAD (1968, George A. Romero)

  4. LORD LOVE A DUCK (1966, George Axelrod)

  5. RÓŻOWE FLAMINGI / PINK FLAMINGOS (1972, John Waters)

  6. ROCKY HORROR PICTURE SHOW / THE ROCKY HORROR PICTURE SHOW (1975, Jim Sharman)

  7. NIERÓWNA WALKA / THE HARDER THEY COME (1972, Perry Henzell)

  8. NARKOTYKOWE SZALEŃSTWO / REFEER MADNESS (1936, Louis J. Gasnier)

  9. ATOMIC CAFE / THE ATOMIC CAFÉ (1982, Jayne Loader / Kevin Rafferty / Pierce Rafferty)

  10. KONIEC ŚWIATA / SOUTHLAND TALES (2006, Richard Kelly)

 

Michał Oleszczyk: 'Round Midnight

Czy otwarta rana może zastygnąć w skamielinę? Midnight movies miały na bakier z kinem głównego nurtu na długo, zanim zaczęto je grać o północy (i zanim stały się "filmami", co pięknie potwierdza tegoroczna retrospektywa Jacka Smitha). Mimo to celebrujemy oto midnight movies na renomowanym festiwalu, a wielu spośród nas niechybnie posiada wspaniałe wydania DVD z poszczególnymi filmami cyklu. Czy Narkotykowe szaleństwo może jeszcze bardziej nasiąknąć naftaliną (i cukrem), kiedy zrobiono już zeń musical? Jak różowe będą Różowe flamingi, kiedy pojawią się w końcu na Blu-rayu? Czy będzie trzeba zagiąć czas w dwójnasób - w rytm piosenki Time Warp, oczywiście - by poczuć wywrotowego ducha kontrkultury budzącej się o północy?

Wydaje się, że owszem: zwłaszcza kiedy człowiek wytacza się ze swego lokalnego IMAX-a po projekcji Jackassa 3-D. Albo kiedy klika w jedno z tych YouTubowych wideo, ukazujących długie ujęcia ludzi reagujących na (ponoć) najobrzydliwszy film świata, czyli 1 mężczyznę 1 słoik. W takich chwilach można zacząć się zastanawiać, jakie to było uczucie: pojawić się około północy w nowojorskim kinie Elgin (gdzieś koło roku 1970), odstać swoje w kolejce zakręcającej za róg ulicy, by w końcu ujrzeć pierwsze obrazy El Topo (z trawką krążącą w żyłach). Niniejszy cykl nie ma szans odtworzyć tamtego doświadczenia świadomej rezygnacji z niewinności, ale jeśli wzbudzi choćby tęsknotę za nim, jego cel zostanie osiągnięty.

Jedną z uciech programowania festiwalowego jest wybieranie takiej kolejności pokazów, która pozwoli na narodziny pewnej ciągłej narracji. Przyjemność ta niekoniecznie rekompensuje ból wywołany ograniczoną liczbą seansów do dyspozycji, ale nie zamierzam Państwa zanudzać dygresjami o tym, co zdecydowałem się pominąć (tak, jestem gotowy na święte oburzenie i mailowe obelgi wielbicieli filmu Outrageous!). Jest sprawą oczywistą, że ułożony przeze mnie program jest owocem tyleż obiektywizmu, co dewocji.

Rozpoczniemy od najdoskonalszego filmu, jaki kiedykolwiek włączono w obieg seansów o północy, czyli od Głowy do wycierania Davida Lyncha, w której bulgocące morze mleka rozstępuje się w pół i ukazuje całkowitą ciemność: wspaniały efekt wart samego Cecila B. De Mille'a. (De Mille stał się - wbrew woli - kimś w rodzaju ducha przewodniego midnight movies: trudno nie myśleć na przykład o Multiple Maniacs inaczej niż jako Watersowej wersji Największego widowiska świata, w której znalazło się miejsce nawet dla cyrkowego romansu za kulisami).

Lynchowska wizja fachowo sproszkowanego łba i intencjonalnego dzieciobójstwa utoruje drogę Alejandro Jodorowsky'emu, śniącemu w El Topo o (zaakceptowanym przez rodziciela) ojcobójstwie. W ten sposób ukryty temat wszystkich midnight movies, czyli międzypokoleniowe napięcie, zostanie mocno ufundowany.

El Topo kończy się obrazem grobu ojca, który - tak się składa - jest punktem wyjścia naszego następnego filmu: Nocy żywych trupów. Wybierając na scenografię pierwszej sceny cmentarz, a następnie zamieniając cały świat w jego odpowiednik, George A. Romero dał seansom o północy potężnego politycznego kopa. Ponadto - by dopełnić symetrii wewnątrzrodzinnych morderstw - w tym właśnie filmie znajdziemy osławione matkobójstwo dokonane przez dzierżącą kielnię dziewczynkę.

Lord Love a Duck, czwarty film serii, nie należy - ściśle rzecz biorąc - do midnight movies, ale leży poniekąd w naszej mocy, by go w midnight movie zmienić. Owa farsa na temat różnic pokoleniowych jest zupełnie nieznana w Polsce i nie chcę nikomu jej zepsuć, zdradzając zbyt wiele; mogę tylko zaklinać, byście pojawili się Państwo jak najliczniej na seansie. W tym filmie - reklamowanym niegdyś na jako "akt czystej agresji" - pojawia się matematyczna formuła do uzyskiwania kaszmirowych sweterków od dręczonych wyrzutami sumienia rodziców. Radzę, żeby zapisać równanie "(F+D) G²" w kinomańskich notatnikach zaraz obok hasła Klaato barada nikto w zbiorczej rubryce Sytuacje awaryjne.

Wskaźnik obrzydzenia, już dotąd wysoki, podskoczy niebotycznie w trakcie naszego piątego seansu: a przecież w Różowych flamingach mamy do czynienia z jedną z bardziej funkcjonalnych rodzin, jakie pojawią się na ekranie w ramach cyklu! Nie da się zaprzeczyć, że pod całym plugastwem Johna Watersa płynie strumień czułości - nie jest rzeczą bez znaczenia, że jest to jedyny midnight movie zakończony obrazem totalnego, wyszczerzonego do kamery zadowolenia. Dietetyczny klucz do jego uzyskania jest co prawda równie słynny, jak obrzydliwy, ale fakt pozostaje faktem.

Pokazy numer sześć i siedem pomyślane są jako impreza. Jeśli Różowe flamingi zostały zamknięte obrazem ohydnie splamionych ust transwestyty, to pierwsze ujęcie Rocky Horror Picture Show pokazuje słynne wielkie usta, jak układają się do słów piosenki Science Fiction/Double Feature. Kto chce, niech zatańczy Time Warp. Inni mogą pobujać się w rytm rozgrywającej się na Jamajce, prostej jak malowanie palcami na kartonie Nierównej walki - i oddać się płynącym z ekranu gorących fal reggae.

Żeby odwieść od najbardziej ukochanego zioła Jamajki, nasz film numer osiem - Narkotykowe szaleństwo - nastroi nas na częstotliwość moralnej naprawy. Może się to przydać o tyle, że już następny tytuł - Atomic Café - przybierze formę niby-pogadanki. Jest to rzadko oglądany (przynajmniej po tej stronie zimowojennej "luki rakietowej") klejnot, z premedytacją zanurzający widza w pewien polityczny stan ducha, tyleż realny, co fantastyczny. Lęk przed Bombą zostaje przełożony na poemat poskładany z kronik filmowych. Obecność tego tytułu została zainspirowana wzmianką J. Hobermana obecną w napisanej wraz z Jonathanem Rosenbaumem książce Seans o północy - obydwaj autorzy zaszczycą NH swą obecnością i pojawią się na promocji polskiego jej przekładu.

Grzyby atomowe, tak liczne w Atomic Café, urosną pod niebo już w pierwszej scenie pop-Apokalipsy Richarda Kelly'ego, czyli w Końcu świata (opad radioaktywny zmiesza się z dymiącymi żeberkami smażonymi na święto 4 lipca). Mimo że film Kelly'ego pojawił się na długo po śmierci fenomenu midnight movies - zaszlachtowanych przez kasety wideo - jest być może idealnym przedstawicielem nurtu: celowo nieskładnym, potępionym w Cannes, ambitnym jak El Topo Jodorowsky'ego i pożytkującym całe dekady telewizyjnej chały do napisania własnej Księgi Życia. Swoją drogą, w czołówce widzimy bulgocące morze wylewające się z krańców szerokiego ekranu i łączące się pośrodku. Kurtyna rozsunięta w Głowie do wycierania na powrót się zamyka.

Jeszcze jedno: pomysł tego cyklu nie zagościłby nawet w mojej głowie, gdyby nie zajęcia na Uniwersytecie Nowojorskim, na jakie na początku 2009 roku uczęszczałem, a które prowadził J. Hoberman. Kurs nazywał się Kino po jedenastym września i nie miał związku z midnight movies - poza faktem, że jednym z wyświetlonych filmów była Pasja Mela Gibsona, czyli - co zauważył sam Hoberman - największy sukces w historii kina kultowego (nic mi nie wiadomo o seansach Pasji o północy, ale może nie szukałem dostatecznie głęboko). Zajęcia, w trakcie których dane mi były niezwykłe doświadczenia w rodzaju symultanicznej projekcji Lotu 93 i Day Night Day Night, jak najdosłowniej otwarły mi szeroko oczy. Dzięki nim zapuściłem się na kinowe tereny, na które do tej pory strach mi było wchodzić. Niniejszy cykl, poza wszystkim innym, jest próbą powiedzenia: "Dziękuję".

do góry
pełna wersja strony