en
Attenberg reż. Athina Rachel TsangariAttenberg reż. Athina Rachel Tsangari

Urszula Lipińska: Zawieszeni w sprzeczności (Grecka Nowa Fala)

Wśród dziesięciu filmów zebranych w sekcji Nowe Kino Greckie zobaczymy m.in. nieomal klasycznego już "Kła" Yorgosa Lanthimosa i „Attenberg” Athiny Rachel Tsangari, oraz najnowsze produkcje: „Luton” Michalisa Konstantosa, „W domu” Athanasiosa Karanikolasa. Kulisy ich międzynarodowego sukcesu są niemniej ciekawe niż same filmy. W Grecji od lat trwa konsekwentna przebudowa sceny filmowej, która pozwoliła dojść do głosu nowej formacji twórców.

"Kieł" pewnie nigdy by nie powstał, gdyby nie wydarzenia z końca lat osiemdziesiątych minionego wieku. Kilku uznanych greckich reżyserów postanowiło wówczas wyciągnąć pomocną dłoń do młodych filmowców i założyć w Grecji prestiżową szkołę filmową - taką, jaką ma każde szanujące się europejskie państwo. Długo nie potrafili jednak pogodzić swoich wyobrażeń o jej kształcie i proces postępował mozolnie. W międzyczasie, ludzie marzący o robieniu kina rozjechali się po szkołach w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Wrócili wykształceni, odważni, nieobarczeni narodowymi tradycjami filmowymi i świetnie zorientowani w nurtach współczesnego kina. W ostatnich latach ich filmy prezentowano na festiwalach w Cannes, Wenecji, Berlinie, Rotterdamie i Locarno, skąd nierzadko wyjechali z nagrodami. Największe triumfy świecił "Attenberg" Athiny Rachel Tsangari z nagrodzoną w Wenecji Ariane Labed w roli głównej oraz "Kieł", uhonorowany canneńską Un Certain Regard i nominowany do Oscara dla najlepszego filmu nieanglojęzycznego. "Starsi filmowcy nie bardzo wiedzą co się dzieje, są zdezorientowani sytuacją" - przyznaje Venia Vergou, krytyczka filmowa z Grecji od lat śledząca losy nowej formacji kina. "To dlatego, że ci młodzi reżyserzy odnieśli międzynarodowy sukces kompletnie bez udziału i wsparcia poprzedniego pokolenia". Bo, nawiasem mówiąc, greccy mistrzowie wciąż kłócą się o kształt szkoły filmowej, więc nie założyli jej do dziś.

Reformatorzy i artyści

W 2009 roku wściekłość sięgnęła zenitu. Ponad dwustu młodych greckich filmowców uformowało FOG ("Filmmakers of Greece"), grupę, za główny cel stawiającą sobie stworzenie przestrzeni dla nowego oddechu w skostniałej i coraz bardziej zacofanej kinematografii. Reformę obmyślano kompleksowo: chodziło zarówno o unowocześnienie systemu produkcyjnego, jak i otwarcie się kinematografii na nowy język kina, odwracający się od płytkich historii i prostolinijnych narracji. "Wiele z naszych ówczesnych celów dziś jest rzeczywistością" - mówi reżyser Dimitris Athanitis, jeden z pierwszych członków FOG-u. Po drodze, kinematografia przeżyła jednak kilka punktów zwrotnych, pierwszego doświadczając na festiwalu filmowym w Salonikach w 2009 roku. "To był krytyczny moment w pięćdziesięcioletniej tradycji tej imprezy. Młodzi filmowcy jednogłośnie zbojkotowali wydarzenie wycofując swoje filmy" - opowiada Petro Alexiou, obserwator greckiego kina. Bojkot miał nagłośnić problem bezproduktywnego wydawania pieniędzy w greckim przemyśle filmowym. Z rocznego budżetu kinematografii wynoszącego 20 milionów euro, na produkcję przeznaczano jedynie 3,5 miliona.

Za kolejnym zwrotem akcji także stali działacze FOG-u. Na miesiąc przed festiwalowym skandalem założyli Grecką Akademię Filmową. Jej kapitułę stworzyli filmowcy głównie młodego pokolenia, ale nie zabrakło między nimi legend greckiego kina m.in. nieżyjących już dziś Theo Angelopoulosa oraz Michaela Cacoyannisa, oraz Constantina Costy-Gavrasa. Akademia wykreowała własne nagrody, przyznawane w uznaniu wartości artystycznej filmów i po raz pierwszy rozdała je w maju 2010 roku. Większość statuetek zdobył film Lathimosa. "To był główny argument za wystawieniem "Kła" do Oscara. Inaczej decydenci nigdy nie zgodziliby się wysunąć tak przewrotnego filmu jako greckiej kandydatury" - tłumaczy Athanitis.

Jednak wszystkie poprzednie wstrząsy były niczym wobec najważniejszego: reformy sposobu finansowania produkcji. Zeszły rok upłynął w Grecji pod znakiem gorącej dyskusji między filmowcami, instytucjami i związkami zawodowymi nad nową ustawą o kinematografii, którą ostatecznie przyjęto w grudniu. Wprowadziła ona m.in. obowiązkowy wkład finansowy telewizji w produkcję filmową oraz ulgi podatkowe dla koprodukcji. Ma również uzdrowić i unowocześnić działanie Greek Film Center, państwowej instytucji finansującej około 80-85 proc. rocznej produkcji filmowej w kraju.

Przez ostatnie dwadzieścia lat w Greek Film Center nie działo się najlepiej. Panował bałagan, korupcja i zupełne zamknięcie na debiutantów. Impuls do zmian przyniósł dopiero 2006 rok, gdy rządy objął Yorgos Papalios, producent m.in. "Podróży komediantów" Theo Angelopoulosa, największego sukcesu greckiego kina na świecie. Papalios podjął odważną walkę z konserwatywną mentalnością środowiska i nieuczciwymi układami. Przy najlepszych chęciach dysponował jednak niewielkimi funduszami, więc za naczelną zasadę przyjął wspieranie większej liczby filmów mniejszą ilością pieniędzy. Środki na pięć filmów dzielił między osiem. Ten ruch umożliwił zaistnienie nowych reżyserów i był jednocześnie popchnięciem kinematografii w stronę koprodukcji. Greckie kino otrzymało wyraźną orientację na świat. "Nie byłoby to możliwe gdyby ręka w rękę z młodymi reżyserskimi talentami nie szło nowe pokolenie producentów m.in. Maria Hatzakou ("Attenberg"), Maria Drandaki ("Ojczyzna") czy Yorgos Tsourgiannis ("Kieł"). Oni wnieśli do naszego kina inne myślenie, zdecydowanie nastawione na światowego odbiorcę" - tłumaczy Syllas Tzoumerkas, autor "Ojczyzny", pokazywanej w 2010 roku na festiwalu w Wenecji. Angelos Frantzis, twórca "Wśród drzew" prezentowanego w Rotterdamie i na T-Mobile Nowe Horyzonty, mówi, że w ostatnich latach najważniejsza zmiana zaszła w mentalności greckiego środowiska filmowego. "Teraz ludzie poważnie traktują projekty, które parę lat temu uznaliby za śmieci i wyrzucili do kosza. Dzięki międzynarodowym sukcesom zaakceptowano istnienie innego kina" - stwierdza.

Rodzina przyszłością kraju

Kino najdorodniej zakwita na zgliszczach a oczy filmowego świata zwracają się w kierunku krajów pulsujących politycznie - stara prawda potwierdziła się także w Grecji. "To chyba nie przypadek, że wypłynięcie Greckiej Nowej Fali zbiegło się z kryzysem w państwie" - mówi Athanitis. Venia Vergou dodaje, że wiele z tych filmów ma wymiar społeczny, odnosi się do bieżących nastrojów w kraju: gniewu, strachu, braku satysfakcji i poczucia wiecznego oszukania przez skorumpowany system. "Zawsze fascynowała mnie apatyczność i napinana do granic cierpliwość Greków. Teraz jesteśmy w stanie wybuchnąć przez najdrobniejszą rzecz, agresywnie reagujemy na siebie nawzajem. W swoim filmie staram się dotrzeć do esencji wulgarności, która, moim zdaniem, charakteryzuje współczesną Grecję" - mówi Yannis Economides, autor "Nożownika" pokazywanego w Busan. Bohaterami jego filmu kieruje nieprzerwana potrzeba rozładowywania nienawiści, skumulowanej przez poczucie niesprawiedliwości, wykluczenia i biedy. Oni przestali już mieć nadzieję i jakiekolwiek perspektywy na przyszłość. Myślą tylko o tym, jak dać ujście swojej frustracji, gdzie uderzyć.

Podobny punkt wyjścia znajdziemy w „Lutonie” Michalisa Konstantosa. „Zanim zacząłem pracę nad moim filmem czytałem dużo o aktach drobnej przemocy popełnianej podczas prozaicznych czynności przez zwykłych obywateli, ludzi bez kryminalnej przeszłości. Znajdywałem takie historie w gazetach z różnych stron świata i dostrzegłem w tym wspólne dla wielu narodów doświadczenie: nagły wybuch agresji, utratę kontroli nad sobą” – mówi reżyser filmu. Dla niego, „Luton” sięga raczej do źródła kryzysu gospodarczego, pokazuje, że brak poczucia bezpieczeństwa i niepewność jutra wyrządziły tak wielką krzywdę ludzkiej psychice, że aż uczyniło społeczeństwo patologicznym i nieprzewidywalnym.

Dopełniającym dla filmu Konstantosa tytułem mógłby spokojnie być obraz Filipposa Tsitosa, „I sprawiedliwość nie dla wszystkich”, w którym twórca portretuje posterunkowego spędzającego całe dnie na przesłuchiwaniu takich właśnie „złoczyńców”, jak ci ukazani w „Lutonie”: winnych kuriozalnie drobnych zbrodni popełnionych bez celu i konkretnego powodu.

„Ojczyzna" Syllasa Tzoumerkasa wraca do dramatu "cichych adopcji" przetaczających się przez kraj w późnych latach siedemdziesiątych. W osobistej historii kobiety, której prawo do opieki nad synem odbierają krewni, odbijają się polityczne przewroty ostatnich trzydziestu lat. Upadek rodziny splata się z upadkiem państwa. "W moim odczuciu wzorce zachowań w życiu politycznym są zbliżone do tych w życiu rodzinnym. Ten sam utajniony terror, protekcjonalne traktowanie i hipokryzja, które niszczą rodzinę przywiodły Grecję do aktualnej zapaści i bankructwa" - przekonuje autor.

Autor „Ojczyzny” nie jest w swojej strategii odosobniony. Greccy reżyserzy pod kameralną, rodzinną historią często ukrywają w swoich filmach rozczarowanie ojczyzną. Los głównego bohatera „Chłopca jedzącego ziarno” Ektorasa Lygizosa odzwierciedla cierpienie kanarka uwięzionego w jego w domu. Chłopak tkwi w tej samej klatce, w której utknął cały grecki naród. Schwytany w nią – zupełnie bez sensu – przez polityków, żyje w stagnacji, nie może ruszyć z miejsca, nie ma sposobności, aby samodzielnie dbać o realizację swoich podstawowych życiowych potrzeb. Jest zdany na nieprzewidywalne ruchy rządzących krajem.

Podobnego uczucia doświadcza Nadja, gruzińska imigrantka, opiekująca się willą bogatej rodziny w „W domu” Athanasiosa Karanikolasa. Nadja przez lata wypracowała ze swoimi gospodarzami emocjonalną więź – czuła się w ich domostwie bezpieczna, wtopiła się w ich życie, dostając nawet skrawek rodzinnego ciepła, którego tak brakowało jej w obcym miejscu. „Jednak gdy kryzys zmusza jej pracodawców do oszczędności, sytuacja Nadja drastycznie zmienia się, staje się dziwnie ambiwalentna. Kobieta wciąż mieszka u gospodarzy, ale nie jest już częścią ich domu. Tak, jak Grecy w swojej ojczyźnie, zostaje pozbawiona poczucia przynależności, czuje się obca w przestrzeni, która dotąd była jej przyjazna, nie ma wpływu na nic, za to odczuwa konsekwencje podejmowanych nad jej głową decyzji” – mówi reżyser.

Zepsuci gospodarze z „W domu” to kolejna w greckim kinie rodzina ukazana jako skrajnie dysfunkcyjna i perwersyjna jednostka społeczna. "Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest patriarchat, który ma w naszym kraju długą tradycję i nadal dominuje w strukturze społeczeństwa, dodatkowo będąc całkowicie popieranym przez politykę państwa - nie podejmuje się inicjatyw, które mogły to zmienić fakt, że większość Greków mieszka z rodzicami do trzydziestego, a nawet czterdziestego roku życia" - mówi Vergou. Według niej obecne pokolenie filmowców jako pierwsze odważyło się powiedzieć, że ten społeczny model nie działa, jest archaiczny i demoralizujący. Ich filmy go ujawniają, krytykują i zastanawiają się nad kształtem nowego greckiego społeczeństwa.

"Kieł" stawia pytanie o to, czy znajdzie się w nim miejsce na rodzinę i czy w przyszłości w ogóle będziemy jej potrzebować? W filmie, rodzice odcinają dzieci od społeczeństwa, zamykają je w domu i wychowują wedle stworzonych przez siebie reguł. Uczą je własnego języka, dbają o to żeby uprawiali sporty i kontrolują ich życie seksualne. "Kieł" ogląda się jak film z posmakiem science fiction, w trakcie kręcenia filmu rzeczywistość dogoniła reżyserską fantazję: na światło dzienne wypłynęła historia zamkniętej w piwnicy rodziny Josefa Friztla. Lanthimos chciał jednak, żeby w jego filmie, w przeciwieństwie do mrocznych faktów z Austrii, nie zabrakło groteskowego humoru a rodzice działali w imię dobrych intencji i strachu przez końcem rodzinnej wspólnoty.

Jeśli "Kieł" stawia pytanie o wygląd rodziny w przyszłości, "Strella" Panosa H. Koutrasa zdaje się poniekąd podsuwać jedną z możliwych opcji. W tym filmie, uznawanym za jedno z objawień Berlinale 2009 roku, głębokie uczucie wiąże dwóch wyrzutków społeczeństwa: byłego więźnia i transseksualną prostytutkę. Zepchnięci na margines są także Dany i Odysseas z najnowszego filmu reżysera, „Xenia”. Poza tym, że uciskają ich panujące w społeczeństwie homofobia i rasizm, czują się odrzuceni równocześnie przez państwo. Obaj nie mają greckiego obywatelstwa i w każdej chwili mogą zostać deportowani. "W moich filmach opowiadam o świecie, który jest mi bliski i któremu kompletnie brakuje akceptacji w współczesnej strukturze społecznej" - mówi reżyser. Główni bohaterowie „Strelli” i ludzie dookoła nich wchodzą w bardzo mocne emocjonalne relacje i są dla siebie wsparciem, nie bacząc na podziały płciowe, klasowe i seksualne. Podobne więzi łączą braci w „Xenii”. W obu filmach żadna rodzinna rola nie jest wypełniona w sposób zgodny z tradycyjnym wyobrażeniem i choćby trochę bliska perfekcji. Ale to w ogóle nie staje ludziom na drodze do zawiązania szczęśliwej wspólnoty.

Wkraczając w pustkę

Mimo, że wiele nowych greckich filmów łączy motyw rodziny, drogi twórców młodego pokolenia rozchodzą się w rozmaite strony, podążając drogą prywatnych fascynacji, inspiracji i estetyki. Trudno ułożyć Grecką Nową Falę w jednolite zjawisko. Płynie z nią kilka indywidualności m.in. Alexander Voulgaris ("Róż"), Dimitris Athanitis ("Three Days Hapiness"), Vardis Marinakis ("Black Field"), Filippos Tsitos ("Plato's Academy", „I sprawiedliwość nie dla wszystkich”), Konstantinos Giannaris ("Hostage") i Angelos Frantzis ("A Dog's Dream" i "Wśród drzew"). Twórczość każdego z tych autorów to zupełnie osobny świat, nie do zamknięcia w jednym, dwóch zdaniach. Część z nich kompletnie nie jest znana poza ojczyzną.

Krytycy Nowej Greckiej Fali zarzucają jej, że desperacko próbując się wpisać w dialog światowego kina filmowcy ostentacyjnie nawiązują do rozpoznawalnych stylów: "Kieł"- do chłodu Hanekego, "Wśród drzew" - kontemplacyjności van Santa, zaś "Ojczyzna" - szorstkości Dogmy. Gdziekolwiek jednak te filmy nie pojadą - wprawiają w osłupienie. Quentin Tarantino, przewodzący jury na festiwalu w Wenecji w 2010 roku po pokazie "Attenberg" stwierdził, że ten film odsłonił nowe oblicze Grecji w kinie. Rok wcześniej w Cannes, "Kieł" zupełnie zaskoczył przewodniczącego jury Paolo Sorrentino. "To dlatego, że greckich filmów nie dystrybuuje się na świecie i widzowie tkwią w ograniczonym wyobrażeniu o naszym kinie. Utożsamiają je z obrazkami rybaka, pięknej wyspy i starożytnych ruin" - stwierdzał w wywiadach Lanthimos.

W ojczyźnie zainteresowanie widzów rodzimym kinem załamywało się od początku lat dziewięćdziesiątych. Obecnie lokalny rynek podbijają głównie głupiutkie komedie z gwiazdami telewizji oglądane przez 200 tys-500 tys widzów. "Film artystyczny osiągając 30 tysięczną widownię może mówić o sukcesie. Oczywiście międzynarodowe nagrody podziałały jak przynęta, ale to nie zawsze przyłożyło się na wyniki oglądalności. "Kieł" poradził sobie w kinach nieźle, ale "Attenberg" już nie" - stwierdza Vergou, tłumacząc jednocześnie, że krajowi dystrybutorzy nie umieją wytworzyć sensownej niszy dla kina artystycznego. "Prawda jest taka, że filmy z międzynarodowymi sukcesami na koncie u greckich widzów wzbudzały tyle samo zaciekawienia, co kontrowersji. Podzieliły publiczność na dwa obozy" - dodaje Tzoumerkas.

W parze z największym od czterdziestu lat powodzeniem greckiego kina na świecie idzie poważna zapaść w kraju. Nowa ustawa o kinematografii nie ma na razie gruntu, żeby wejść w życie. Przez brak funduszy, na początku tego roku zamrożono działalność Greek Film Center, które przestało przyjmować nowe scenariusze. "Ale każdy nad czymś pracuje, coś pisze i jest gotowy kręcić z minimalnym budżetem" - mówi Angelos Frantzis. Venia Vergou przyznaje, że tych filmowców cechuje niezwykłe poczucie solidarności, są oni wszechstronni i przyzwyczajeni do wspierania się nawzajem. Athina Rachel Tsangari wyprodukowała "Kinettę" i "Kła" Lanthimosa, który z kolei wyprodukował jej "Attenberg", gdzie zagrał także jedną z głównych ról. Otwierający w 2011 roku festiwal w Rotterdamie "Wasted Youth" Argyris Papadimitropoulus i Jan Vogel kręcili miesiąc bez scenariusza za pieniądze pożyczone od kolegów. Nad „Surowcem” reżyser Christos Karakepelis pracował ponad sześć lat. Frantzis zrealizował "Wśród drzew" nieprofesjonalną cyfrową kamerą przy udziale pięcioosobowej ekipy i trójki aktorów. "Kino robione w taki "amatorski" sposób z bardzo niskimi budżetami będzie naszą rzeczywistością i być może naszym największym zagrożeniem. Ale jesteśmy uparci i mam nadzieję, że to nas nie zniechęci i nadal będziemy obracać trudności na naszą korzyść" - mówi Tzoumerkas. Frantzis zauważa, że cała kinematografia opiera się obecnie na wielkiej sprzeczności: "Nie ma pieniędzy. Ale pragnienie robienia kina jest ogromne".

Urszula Lipińska