en
Żona policjanta reż. Philip GröningŻona policjanta reż. Philip Gröning

Żona policjanta

Die Frau des Polizisten / The Police Officer's Wife
Niemcy 2013 / 175'

reżyseria: Philip Gröning
scenariusz: Philip Gröning
zdjęcia: Philip Gröning
montaż: Hannes Bruun, Philip Gröning, Karl Riedl
obsada: Alexandra Finder, David Zimmerschied, Pia Kleemann, Chiara Kleemann
producent: Philip Gröning
produkcja: Philip-Gröning-Filmproduktion, 3L Filmproduktion, ARTE, Bavaria Film, Bavaria Pictures, Bayerischer Rundfunk (BR), Zweites Deutsches Fernsehen (ZDF)
nagrody: MFF w Wenecji 2013 - specjalna nagroda jury; Europejski Festiwal Filmowy w Sewilli - najlepsza aktorka
dystrybucja: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

w kinach od 20 marca 2015

Młode małżeństwo, na pierwszy rzut oka bardzo szczęśliwe. Ona realizuje się jako matka, ucząc malutką Klarę, jak działa świat. Uśmiechnięty mąż pracuje w policji. Jednak za drzwiami ich domu rzeczywistość nie jest już taka kolorowa. Gnębiony przez niespełnione aspiracje mężczyzna zaczyna znęcać się nad żoną. Wkrótce jedyną barwną rzeczą w ich życiu są jej siniaki. Nie rozstaną się - wprawdzie dzieli ich agresja, ale trzyma razem kompulsywna miłość: do siebie i do dziecka. Gröning stworzył film o gigantycznej emocjonalnej sile rażenia. Zdając sobie z tego sprawę, zdecydował się na przemyślany formalny zabieg - podzielił opowieść na rozdziały o różnej długości, raz kilkunastominutowe, kiedy indziej kilkusekundowe. Czarne, ponumerowane plansze działają jak filtr, tylko trochę łagodzący cios, jaki zadaje widzowi przedstawiona historia. Żona policjanta to film, z którym trudno się związać. Choć jest bolesny, może zmienić życie.

Philip Gröning: "Matematyczny zabieg nałożony na historię o uczuciach przypomina widzom, że znajdują się ciągle między tym, co racjonalne, a tym, co emocjonalne. Po najmocniejszych scenach, które uruchamiają silne emocje, wracamy do chłodnych numerów. To jakby odliczanie kolejnych scen z życia, układanie ich w przeszłość. Bez oceniania i moralizowania." (film.onet.pl)

Gazeta festiwalowa "Na horyzoncie":

Magdalena Felis: Po nakręceniu "Wielkiej ciszy", kontemplacyjnego dokumentu o życiu zakonu kartuzów, mówiłeś, że przede wszystkim chciałeś zrobić film o czasie, dopiero później przyszedł pomysł klasztoru.

Philip Gröning: Właśnie montuję mój najnowszy film, który opowiada przede wszystkim o filozofii upływu czasu. Bohaterami są bliźnięta, z których każde ma inne poczucie czasu, inne tempo przemijania. Opowiadanie czasem, manipulowanie nim to najpotężniejsze narzędzie kina. Montaż to nic innego jak projektowanie czasu widza. Kino składa się z dźwięku, obrazu i czasu, ale to czas oddziałuje najsilniej.

MF: W "Żonie policjanta" upływ czasu nie jest tak eksponowany, ale w pewnym momencie zdajemy sobie z niego sprawę - jest chociażby znaczony kolejnymi siniakami na skórze głównej bohaterki, zadawanymi przez jej męża, tytułowego policjanta. Ale najbardziej odczuwalny jest w scenach, w których właściwie nic się nie dzieje.

PG: "Żona policjanta" to film układanka. Patrzę jak na puzzle unoszące się na wodzie. Każdy, kto ogląda ten film, widzi inną historię. Podzieliłem film na rozdziały, robiąc zawsze oddech między jednym a drugim. Każdy z nich ma własny czas, jest niezależny. Wspólnie mogą więc tworzyć bez końca nowe konstelacje. Mam wrażenie, że sceny, w których nic się nie dzieje, są dla kina szczególnie cenne. Dają widzowi wielką wolność.

MF: W jaki sposób?

PG: Uważam, że możliwość czystej percepcji to pewien rodzaj szczęścia. Dlatego sceny, które pozwalają na taką swobodną percepcję, dają to poczucie. Mamy tu dwie główne historie - jedna opowiada o przemocy męża wobec żony, druga o ewoluowaniu miłości między matką a córką. Obie potrzebują czasu, żeby wybrzmieć.

MF: Nie myślałeś o tym, żeby nadać tytuły 59 rozdziałom, na które podzielony jest film?

PG: Kiedy wymyślasz rzeczy, nie zastanawiasz się dlaczego. Ale mam wrażenie, że to działa. Ten matematyczny zabieg nałożony na historię o uczuciach przypomina widzom, że znajdują się ciągle między tym, co racjonalne, a tym, co emocjonalne. Po najmocniejszych scenach, które uruchamiają silne emocje, wracamy do chłodnych numerów. To jakby odliczanie kolejnych scen z życia, układanie ich w przeszłość. Bez oceniania i moralizowania. Żeby trudniej było podejmować spontaniczne sądy: to jest ofiara, to jest kat.

MF: Twój film genialnie pokazuje, jak trudno jest określić moment, w którym rodzi się przemoc.

PG: Relacja oparta na przemocy wciąż jest relacją. Nie istnieje moment, kiedy przemoc się zaczyna. Kiedy można powiedzieć: "On właśnie podjął złą decyzję". Bo on nie podjął żadnej decyzji. To się po prostu dzieje między nimi. Rozmawiałem z bardzo wieloma osobami dotkniętymi przemocą domową i nikt nie umiał wskazać, kiedy ona się zaczęła. Nie da się zauważyć tego momentu.

MF: Lubisz wszystkich swoich bohaterów? Nawet policjanta?

PG: Współczuję mu. Jest bardzo słaby. Zupełnie pozbawiony pewności siebie. Obserwuję, jak stara się nadać swojemu życiu jakiś kształt, kontrolę. I nie wie, jak to zrobić. Właściwie to jego żona próbuje go tego uczyć. To jedna z rzeczy, których dowiedziałem się podczas researchu. Część kobiet doświadczonych przemocą wciąż wierzyła, że jako jedyne mogą skłonić swoich partnerów do zmiany. Ocalić ich. To sposób na zbudowanie zależności, która przecież staje się związkiem.

MF: Każdy z twoich bohaterów, dziecko, ojciec i matka, a potem wszyscy razem, śpiewa prosto do kamery dziecięce piosenki. Wyglądają wtedy jak z rodzinnego albumu. Co wnoszą te sceny? Poza zdemaskowaniem iluzji?

PG: Kiedy zaczynałem pracę nad "Żoną policjanta", wiedziałem, że to będzie film o przemocy i zależnościach miłości, ale też że będą tam piosenki, lis i rozdziały. To było od początku jasne. Momenty, kiedy uczymy własne dzieci piosenek, to ważne etapy w kształtowaniu się miłości. Ale nie tylko dlatego - gdybym poprosił kogokolwiek z tych ludzi, którzy siedzą wokół nas, żeby zaśpiewał piosenkę, od razu można byłoby zobaczyć w nim dziecko, jakim kiedyś był. W trakcie śpiewania człowiek obnaża coś w sobie, można w niego głębiej zajrzeć. Coś bardzo niewinnego.

MF: Może najsmutniejsza w swojej ambiwalencji jest scena dialogu, kiedy ojciec tłumaczy córce, skąd wzięły się siniaki na ciele mamy. Wymyśla historię o chorobie, na którą cierpi tylko mama - on i córka nie. Formuje w ten sposób jakieś niepokojące "drużyny".

PG: Ale z drugiej strony usiłuje nieudolnie chronić dziecko. To okrutna scena, bo wiemy, że ojciec kłamie, że bita przez niego żona musi tego słuchać w milczeniu, a z drugiej strony rozumiemy, że dziecko nie powinno jeszcze poznać tej prawdy. To częsty absurd, który dotyka rodziny z problemem przemocy - zmowa milczenia przed dziećmi, która jest przecież zrozumiała. Matka z mojego filmu troszczy się o relację ojca i córki. Bo wie, że mały człowiek powinien mieć w swoim życiu dwie osoby, na których mógłby polegać. Na wypadek, jeśli z jedną wejdzie w konflikt.

MF: Więc "Żona policjanta" to film w takim samym stopniu o miłości, jak i o przemocy?

PG: I o tym, że to się zdarza bardzo często. Łatwiej poradzić sobie z traumą przemocy, kiedy uświadomimy sobie, że spotyka to mniej więcej co trzecią kobietę. Pomyśl, ile bitych kobiet siedzi teraz wokół nas.

Philip Gröning

Urodzony w 1959 roku w Düsseldorfie reżyser, dokumentalista i scenarzysta. Wychowywał się w Niemczech, mieszkał też w USA, dużo podróżował. Pracował jako asystent dźwiękowca i reżysera oraz rekwizytor. Grywał w filmach Petera Keglevica i Nicolasa Humberta. Zanim w latach 80. dostał się do szkoły filmowej w Monachium, studiował medycynę i psychologię. Autor cenionego, znanego polskiej publiczności dokumentu Wielka cisza (2005).To pierwszy film o życiu wewnątrz Wielkiej Kartuzji, głównej siedziby zakonu kartuzów położonej we francuskich Alpach. Ascetyczna egzystencja mnichów przebiega w całkowitej ciszy. Jedynym dźwiękiem wyznaczającym rytm dnia są religijne śpiewy. Gröning na cztery miesiące zaszył się wtedy w kartuskim klasztorze, by sfilmować życie mnichów. Musiał zrezygnować z dostępu do telewizji, rozrywek i papierosów. Jednak po pewnym czasie odnalazł się w atmosferze wyciszenia i refleksji. Później wiele razy myślał o tym, by na stałe wrócić do klasztoru. Po zrealizowaniu filmu mówił w rozmowie z Katarzyną Bielas: "Kiedy człowiek tam wchodzi, zaczyna natychmiast zastanawiać się nad własnym życiem - ile czasu stracił na rzeczy nieistotne, ilu ludzi zranił, ilu osobom nie dał tego, czego potrzebowały. Potem powoli wszystko - miejsca, światło, mnisi - zaczęło się przybliżać, stawać coraz bardziej obecne. Zdałem sobie sprawę, że piękno i szczęście, które mnie poraziły, są tam obecne zawsze, a drzewo za oknem i wszystko dookoła postrzegałem jako cud. Nagle zdajesz sobie sprawę, że jako człowiek jedyne, co tak naprawdę posiadasz, to twój własny czas. To daje wolność absolutną. Wszystkie przedmioty stają się wtedy bardzo odległe, są tylko świadectwem naszych czasów. Uświadomienie sobie tego zmieniło moje myślenie. Chciałem podzielić się tym doświadczeniem z widzami. Zapragnąłem, żeby mój film nie tylko mówił o klasztorze, ale stał się nim dla widzów, żeby w trakcie przemyśleli swoje życie, zmienili się." ("Gazeta Wyborcza")

Wielka cisza otrzymała nagrody dla najlepszego dokumentu w konkursie międzynarodowym na Festiwalu Filmowym Sundance, film jest też laureatem Europejskiej Nagrody Filmowej, German Camera Award, Bavarian Film Award i nagrody niemieckich krytyków filmowych. Jego polskim dystrybutorem był Gutek Film.

Kolejny film reżysera Żona policjanta otrzymał w 2013 roku specjalną nagrodę jury na MFF w Wenecji. Roman Gutek pisał w relacji z festiwalu: "Trudno uwierzyć, ale z dotychczasowych tytułów tylko film Gröninga siedzi mi mocno w głowie. Bezkompromisowy, konsekwentny, nie jest przyjemny do oglądania, dotyka naszych najczulszych miejsc, szczery do bólu." A krytyk Tadeusz Sobolewski dodawał: "Żona policjanta Niemca Philipa Gröninga to pierwszy wybitny film na festiwalu w Wenecji. W pierwszych minutach budzi opór wypracowanym estetycznym rygorem, fotograficznym pięknem obrazów życia rodziny młodego policjanta z cichego niemieckiego miasteczka. Razi też podział na krótkie, numerowane części, przedzielone buchalteryjną informacją: "Koniec rozdziału 49, początek rozdziału 50" itd. Pedantyczny porządek i mania czystości, jakie cechują policjanta, zostają w ten sposób narzucone widzowi. Koniec końców poddajemy się dyscyplinie, zostajemy wciągnięci. Już nie uwolnimy się od tych fragmentów niedających się złożyć w całość."

Philip Gröning był przewodniczącym jury sekcji Orrizonti na MFF w Wenecji w 2006 roku oraz członkiem jury Munich Filmfest w 2009 roku. Jest członkiem Europejskiej Akademii Filmowej, Niemieckiej Akademii Filmowej i Bawarskiej Akademii Sztuk Pięknych.

Filmografia:

1988 Stachoviak! (kr. m.)

1988 Summer / Sommer

1992 Die Terroristen! / The Terrorist

1993 Neues Deutschland (tv)

1998 Philosophie

2000 L'Amour, l'argent, l'amour / Love, Money, Love

2005 Wielka cisza / Die große Stille / Into Great Silence

2013 Żona policjanta / Die Frau des Polizisten / The Police Officer's Wife

Media o filmie:

"W filmie nie ma ani jednej chwili fałszu. Żona wie, że nic się nie zmieni, próbuje dopasować się do męża, być dla niego miła, czasem "niewidzialna". Udało się też niezwykle wiernie psychologicznie narysować reżyserowi sytuację, kiedy słaby mężczyzna, zagubiony, próbujący nadać jakiś kształt swojemu życiu traci nad nim kontrolę, oczekuje poddania, uwagi. Uzależnia od siebie i kompulsywnie kocha. Ale Gröning nie mówi nam gdzie to zło, którego dopuszcza się domowy kat miało swój początek. Nie dowiemy się czy w dzieciństwie? Czy policjant tak rozładowuje napięcie w pracy? Nie będzie banalnych odpowiedzi. Nie poznamy też bliżej starszego mężczyzny, który pojawia się w filmie. Sami musi rozstrzygnąć kim jest." (Magdalena Zegała, film.onet.pl)

"Film przenika groza jak z okrutnej niemieckiej baśni lub romantycznej ballady "Król Olch", gdzie nakładają się na siebie baśń i rzeczywistość. Ponura współczesna baśń Gröninga jest chłodną i przenikliwą analizą sytuacji, która nie jest wyłączną własnością tradycji niemieckiej. Słyszymy o niej nieustannie w naszych mediach: ojciec zabija swoją rodzinę, matka zabija dziecko, dziecko morduje matkę. "Żonę policjanta" można odczytać za pomocą klucza psychoanalitycznego, ale film ma również warstwę filozoficzną. Ukazuje bezradny wysiłek scalenia obrazu świata, który się rozpadł. Przy czym nie chodzi o to, że "współczesny świat jest zły" - zawsze taki był. Gröning stawia inne pytanie: jak to zło pojąć?" (Tadeusz Sobolewski, "Gazeta Wyborcza")

"Za nami dopiero pierwsze pokazy 70. Festiwalu Filmowego w Wenecji, a już pojawił się tytuł, który na pewno podzieli publiczność na dwa obozy. Jest nim trwający trzy godziny dramat Die Frau des Polizisten Philipa Gröninga. Niemiecki reżyser, autor mistycznej Wielkiej ciszy, w swoim najnowszym filmie eksperymentuje z nie mniejszym zaangażowaniem. Blisko trzygodzinna historia rozbija się na pięćdziesiąt dziewięć krótkich rozdziałów, których końce i początki zwiastują zamykające każdą scenę napisy. Początkowo ciężko się w zaproponowanej przez twórcę konwencji odnaleźć. Najpierw wita się ją śmiechem, bo sceny są czasami ekstremalnie krótkie, potem jednak przychodzi poirytowanie - bo emocjonalnie zaczyna się w tym filmie dziać coś angażującego, a napisy tylko przerywają skupienie, wytrącają zainteresowanie. Im jednak głębiej w fabule tym bardziej ta konwencja staje się sensowna i przekonująca." (Urszula Lipińska, portalfilmowy.pl)

"W napisach końcowych wyświetlają się podziękowania dla wszystkich, którzy zwierzyli się reżyserowi z życia wśród analogicznych toksyn. I rzeczywiście czuje się, że Gröning chce się zbliżyć do codzienności, do tych najzwyklejszych przejawów, interwałów między momentami cielesnego i psychicznego bólu. Stąd tyle monotonii. Żadnej sensacji. Agresja jest zakamuflowana. Pamiętam może pięć rozdziałów, w których się ujawnia. To rozrzedzenie jest najgorsze. Pozwala kobietom, takim jak Christine, "posprzątać po rozruchach", uładzić, zdobyć się na współczucie wobec kata, zminimalizować jego winę. Znów być gotową, by przytulić, całować, troszczyć się i usuwać w cień. Chodzi też zapewne o to, by widzowi nie tyle opowiedzieć czyjąś historię, lecz go w nią włożyć, osaczyć nią, pozwolić doświadczać jej w nieefektownych dawkach, które po trzech godzinach urastają do wymiarów kuriozalnych." (tamaryszkowe pre-teksty)

"Zwyczajny, miły facet. Między kolejnymi identycznymi dniami zbiera się w nim żal, gniew, frustracja, sam chyba do końca nie wie, na co. Kiedy uderzy żonę po raz pierwszy, będzie mu przykro. Szybko jednak zapomni, przecież kocha ją do szaleństwa, nie jest w stanie bez niej żyć i to jest najważniejsze, nie to, co zrobił. Miłość za każdym razem będzie jego usprawiedliwieniem, coraz szczelniejszym filtrem kryjącym kolejne, coraz większe sińce na ciele kobiety, kolejne okrutne uwagi i upokorzenia. Ona nie odejdzie. Bo go kocha, bo chce chronić dziecko przed prawdą na temat otaczającej je rzeczywistością. Dopóki to możliwe, będzie umacniać ściany w bezpiecznym, bajkowym pałacyku ułudy, w jakim stara się ostatkiem sił zatrzymać dziewczynkę. Dopóki to możliwe." (Anna Tatarska, stopklatka.pl)

"Całość opowiedziana jest w prawie sześćdziesięciu rozdziałach, charakter zdjęć przywołuje skojarzenia z "Drzewem życia" Terence'a Mallick'a, które jednak przy kontemplacyjnej kamerze Gröninga wypada jak teledysk stacji muzycznej. Trzygodzinna epopeja niespiesznie rozwija rodzinny dramat, po kilku rozdziałach dyskretnie pojawiają się sygnały nadciągającego kataklizmu. Sceny przemocy kontrapunktowane są pięknymi ujęciami przyrody, zmieniających się pór roku, a także tajemniczą postacią starszego mężczyzny, przypuszczalnie krewnego, pełniącego rolę niemego obserwatora. Zastrzeżenie może budzić stosowanie podziału na rozdziały opowieści, ale nie zmienia to faktu, że reżyser bardzo poważnie potraktował swój powrót na duży ekran." (Marcin Wilczyński, filmaster.pl)

"Najnowsze dzieło autora "Wielkiej ciszy" nie jest filmem interwencyjnym, w którym proble staje się ważniejszy niż treść i forma. Skłaniający często twórców do stawiania diagnoz temat przemocy domowej Philip Gröning ujął w ciąg poetyckich scen, których wachlarz estetyczny rozciąga się od liryzmu po turpizm, od metaforyki po pełną dosłowność. Choć z początku wydawać się może, że "Żona policjanta" bliska jest stylowi Michela Haneke, niemieckiemu reżyserowi daleko do austriackiego chłodu. W każdej sekundzie jest on blisko ludzi, nie koncepcji, a dzięki irytującemu z pozoru zabiegowi podziału filmu na rozdziały pozwala z równą mocą wybrzmieć zarówno "najbanalniejszym" scenom, jak wybuchom brutalności. Unikając prostych, medialnych rozwiązań stawia widza pod ścianą bezradności, niepewności i strachu. W miejscu, które w filmie zajmuje córka bohaterów." (Filip Kalinowski, aktivist.pl)

"Żona policjanta to swoisty filmowy poemat o złu, które wdziera się między ludzi. Myślę, że reżyser świadomie wybrał dość stereotypowo swego bohatera - policjant, który w domowym zaciszu tłucze żonę, to całkiem powszechne wyobrażenie. Uproszczenie schematu motywacji pozwala zobaczyć, że problem dotyczyć może każdego. Policjant styka się z gwałtem, śmiercią i musi odreagować. A lekarz? Pacjent może mu przecież umrzeć na stole. A nauczyciel? Sama dobrze wiem, jakie spustoszenie pozostaje po całym dniu w szkole. A sfrustrowany dozorca? Przykłady można by mnożyć, bo nie od wykonywanego zawodu zależy skłonność do agresji. Wybierając na bohatera policjanta, reżyser mógł skupić się na samym zjawisku przemocy i próbie zdiagnozowania jej źródeł. Przede wszystkim jednak na dramatycznym splocie relacji kata i ofiary. Pytanie o to dlaczego bita ofiara nie odchodzi jest jedną z największych zagadek ludzkiej psychiki." (Magdalena Przyborowska, magdaprzyborowska.blogspot.com)

Forum Nowe Horyzonty o filmie:

"Wbija w fotel. Reżyserska perfekcja, wręcz na granicy chorobliwego pedantyzmu, nie razi sztucznością. Przemyślana forma współgra z treścią." (hermanstopek)

"Film bardzo dobry, hipnotyzujący i oddziałujący na widza. To powinno być duże wydarzenie w polskich kinach. (…) W każdej scenie mamy inne perspektywy kamery, a nawet w ramach scen mamy całe ich mnóstwo; praca kamery związana z kadrowaniem w tym filmie to mistrzostwo świata; to jest film dla malarzy (...); odniosłem wrażenie że nic w tym filmie nie jest pozostawione przypadkowi; wywiad z reżyserem tylko potwierdził jego pełną kontrolę na materią filmową." (tangerine)

"Porażający przez "obiektywność" obserwacji. Smutny, bo chyba bardzo prawdziwy. Film o tym, czego NIE widać - spektskularnych wybuchów agresji, krzyku, lamentu, nienawiści. Wszystko się dzieje prawie po cichu, czasem coś na moment przykuwa uwagę. Jak dramat, który toczy się za ścianą, ale na tyle cicho, że nikt nie interweniuje. Straszny! Film dobry, ale historia straszna o powolnym patroszeniu ciała z duszy." (OYR)