Gazeta Festiwalowa "Na horyzoncie" nr 9
Elżbiety Czyżewskiej samotność w tłumie
Rozmowa z Kingą Dębską gościem MFF T-Mobile Nowe Horyzonty
Kuba Armata: Co zafascynowało Cię w Elżbiecie Czyżewskiej?
Kinga Dębska: - Poznałam ją dawno temu na urodzinach Ryszarda Horowitza, o którym robiłam dokument. Uścisnęła mi dłoń mocnym, zimnym uściskiem. Pomyślałam: to silna, dominująca kobieta. Przed zdjęciami spędziłam trzy miesiące w Nowym Jorku i pooddychałam jej powietrzem. Zobaczyłam tę straszną samotność. Wtedy zaczęłam ją rozumieć i pomyślałam, że to film o losie człowieka, archetypicznym poszukiwaniu czegoś, co jest gdzieś indziej. Zobaczyłam biedną istotę, która desperacko potrzebuje miłości, akceptacji, atencji. To wpisane w zawód aktorki, ale tu było szczególnie widoczne.
Amerykański sen à rebours.
- Rzeczywiście, to dekonstrukcja mitu o Hollywood. Film odpowiada na pytanie, dlaczego nie wyszło jej w Stanach Zjednoczonych. Żałuję, że z uwagi na prawa autorskie nie znalazła się tu historia filmu "Anna" Jerzego Bogajewicza. Czyżewska miała opowiedzieć w nim o swoim życiu. Pod koniec pisania scenariusza pokłóciła się z Bogajewiczem i zrzuciła go ze schodów. Zamiast niej zagrała Sally Kirkland i skończyło się oscarową nominacją oraz Złotym Globem.
Talent miała wielki, o czym przekonuje sama Meryl Streep.
- Nie tak dawno Andrzej Wajda opowiadał mi o tym. Streep podziwiała ją, a trochę jej się bała. Czyżewska swoją energią wypełniała pokój i nie było już miejsca na oddychanie. Nie umiała jednak skorzystać z talentu.
Dopełnieniem tego jest brak szczęścia w relacjach z mężczyznami.
- Jako piękna, młoda aktorka była fantastycznym "łupem". Wielu mężczyznom pomogła, spora część z nich nie chciała ze mną rozmawiać. Mówili, że nie chcą nic złego na jej temat powiedzieć. Ona przyciągała mężczyzn silnych, skoncentrowanych na sobie, którzy jej - jak powiedziała Beata Tyszkiewicz - używali, a ona nie potrafiła ich wyrzucić przez balkon. Może po prostu nie miała balkonu.
Rozmawiał Kuba Armata